sobota, 30 czerwca 2012

2. Cza­sem jed­nak poczu­cie osa­mot­nienia - jak kwas wy­lewający się z bu­tel­ki - może mi­mowol­nie wyżreć ludzkie ser­ce i w końcu je rozpuścić.




2. Cza­sem jed­nak poczu­cie osa­mot­nienia - jak kwas wy­lewający się 
z bu­tel­ki - może mi­mowol­nie wyżreć ludzkie ser­ce i w końcu je rozpuścić.




Od dwóch tygodni nie jestem w stanie na niczym się skupić. Za dnia wszystko leci mi z rąk, nie pamiętam też, kiedy ostatni raz spokojnie przespałem całą noc. Czternaście dni temu wydarzyło się tak wiele, że czas, który przeminął od tej daty, przeleciał mi między palcami niezauważalnie. W domu, tuż naprzeciwko mojego, zamieszkała ona. Rose, dziewczyna, która kiedyś znaczyła dla mnie wszystko, aż pewnego dnia postanowiła bez słowa wyjaśnienia, wyrzucić mnie ze swojego życia. Rozumiałem sytuację, byłem w stanie zaakceptować fakt, że niełatwo jest przyjąć śmierć osoby równie bliskiej, co brat. Rozumiałem to, ponieważ Jimmy był również moim bratem, mimo, że nie łączyły nas żadne więzy krwi. Czułem się wtedy jej tak cholernie potrzebny, wręcz niezbędny. Pragnąłem z całego serca być dla niej oparciem, nadstawić suche ramię, by mogła się w nie wypłakać. Ona jednak wolała uporać się ze swoim bólem w samotności. Odsunąłem się więc, wyczekując momentu, w którym będę mógł wrócić i na nowo przepełniać jej codzienność, tak, jak robią to przyjaciele. Czekałem aż zrozumie, zda sobie sprawę, jak bardzo w takich chwilach potrzebujemy osoby, która jest przy nas bez względu na okoliczności. Taki moment jednak nie nadszedł. Łudziłem się przez długi czas. Wystawałem pod jej domem, wydzwaniałem, stałem się wręcz natrętny. Na próżno. Im bardziej nalegałem, tym bardziej ona mnie odpychała. I może prawda jest taka, że to ja, Harry Styles, potrzebowałem jej bardziej, niż ona mnie? Świadczą o tym moje odczucia, związane z nią w momencie, kiedy wyglądając przez okno, dostrzegłem znajomą mi sylwetkę. W pierwszej chwili nie mogłem skojarzyć jej z nikim, kogo znałem, wpatrywałem się więc szeroko otwartymi oczami, prawie nie mrugając. Cholera, wiedziałem, że nie mogła być po prostu kimś, kogo kiedyś poznałem przelotem. Zapadałem głęboko w głowę i wtedy stało się, przeszła na drugą stronę ulicy, goniąc za szczeniakiem, którego popuściła ze smyczy, a ten od razu dał nogę, dzięki czemu mogłem zobaczyć ją z bliższej odległości. Pojąłem, kim jest. Rose, moją Rose. Doroślejszą i jeszcze piękniejszą. Nogi ugięły mi się w kolanach, krew buzowała w żyłach, żełądek niemal podchodził mi do gardła. Chciałem otworzyć okno i ją zawołać, tak po prostu. W jednej chwili dotarło jednak do mnie, że przecież ona chciała, bym zniknął z jej życia na zawsze. Zbyt bardzo przypominałem jej Jimmiego, dokładnie tak uzasadniła swoje postanowienie. Zbyt dużo nawyków nabyłem właśnie od niego. To było powodem jej odrzucenia. Przyglądałem jej się jeszcze przez chwilę, dopóki nie zniknęła za drzwiami swojego domu. Byłem jak skamieniały, odrętwiały, a jednocześnie miałem wrażenie, że za chwilę upadnę, nie będąc w stanie utrzymać ciężaru swojego ciała w pionie. Zaczęło kręcić mi się w głowie, więc zasiadłem w miękkim fotelu, który na szczęście, stał tuż pod oknem. Ukryłem twarz w dłoniach, policzki miałem gorące, niemal parzące, byłem w stanie wyobrazić sobie, jakiego koloru jest teraz moja twarz. Oddychałem głęboko z głową pochyloną między kolanami, pragnąc się uspokoić. Myśli kłębiły się w mojej głowie, jak szalone. Przewijały się pojedyńcze sceny wspomnień, obrazy, jak kadry z filmu. Wtem ciszę przerwał dźwięk klucza przekręcanego w zamku i lekkie skrzypienie drzwi wejściowych. Nie musiałem opuszczać swojej sypialni, by wiedzieć, kto przyszedł. Poznawałem Jego kroki, kiedy wspinał się po schodach do pomieszczenia, które jeszcze kilka dni temu było jego pokojem. Teraz stały tam tylko jego spakowane walizki, które osobiście ustawiłem tuż przy drzwiach. Minął moją sypialnie. Nasłuchiwałem dźwięku Jego stóp, rytmicznie uderzających o drewnianą podłogę. Moje ciśnienie osiągnęło maksimum, stres przejął nade mną całkowitą kontrolę. Jak mam się teraz, cholera, zachować? Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Odczuwałem potrzebę wybiegnięcia z pokoju i rzucenia mu się w ramiona, przy jednocześnie nawiedzającym mnie wspomnieniu o sytuacji, która zbudowała między nami ogromną przepaść. Łzy stanęły mi w oczach na myśl, że osoba, którą tak niesamowicie uwielbiałem, znajdowała się zaledwie kilka metrów ode mnie, a ja nie mogłem zrobić zupełnie nic. Postanowiłem zostać tam, gdzie się znajduję. Nie widziałem innego wyjścia z sytuacji. Pomyślałem, że tak będzie najlepiej. Lou spakuje się i wyjdzie, pozostawiając mnie samego. Tak się jednak nie stało. Zamaszyście otworzył drzwi mojej sypialni i wdarł się do środka. Na Jego twarzy malowało się przygnębienie. Stanął tuż nade mną, a ja poczułem się tak mały, jak nigdy dotąd. Patrzyłem jednak prosto w Jego oczy,  nie spuszczając wzroku. Panowała między nami krępująca cisza, którą chcąc, czy nie, musiałem natychmiast przerwać. Postawiłem na suchość i obojętność, bojąc się, że zbyt długo nieruchomo przyglądając się Jego artystycznie pięknym rysom, ulegnę i zdołam mu wybaczyć jego niczym nieuzasadnioną słabość, którą postanowił uwolnić w najmniej przeze mnie oczekiwanym momencie. Masz mi coś do powiedzenia? - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby, desperacko pragnąc pozostać niewzruszonym. Niespodziewanie położył mi dłoń na ramieniu i muszę przyznać się przed sobą samym, że przeszedł mnie niespodziewany impuls szczęścia, zrozumiałem, jak bardzo tęskniłem za jego bliskością.

Boli mnie. Boli mnie jak cholera. Boli mnie brak Ciebie. Nie sądziłem, że aż tak. Tak bardzo i bez wyjścia.

 Musiałem jednak pozostać twardym, nie mogłem ulec nawet Jemu. Nie w takiej sytuacji. - Chciałem Cię tylko przeprosić za... No wiesz, Harry, głupio wyszło. Jest mi naprawdę strasznie przykro. Mogłem domyśleć Cię, że taka sytuacja może zaprowadzić nas na krawędź. - Już niemal wyciągałem dłoń, by pogłaskać go po twarzy. Niemal czułem pod palcami aksamit Jego skóry. Powstrzymałem się jednak i ponownie przybierając kamienny wyraz twarzy, gwałtownie wstałem z fotela, podchodząc do niego tak blisko, że prawie stykaliśmy się torsami. - Trzeba było pomyśleć o naszej przyjaźni, Louis, zanim wyznałeś mi miłość. Teraz, proszę Cię, wyjdź z mojej sypialni, zabierz swoje rzeczy i zniknij z mojego życia. Raz na zawsze. - Widziałem łzy w Jego oczach. Serce rozpadło mi się na miliony drobniutkich cząsteczek, cały drżałem, ledwie powstrzymując własne łzy, które swoje ujście znalazły dopiero, kiedy usłyszałem, jak ściąga z wieszaka swój płaszcz, otwiera i zamyka za sobą drzwi. Osunąłem się na podłogę i niczym dziecko, zacząłem szlochać, ukrywając przemoczoną od słonych kropel twarz w trzęsących się dłoniach.

Kiedy odchodzisz, idziesz jak morderca z zakrwawionymi dłońmi, ponieważ umieram za każdym razem, kiedy mnie opuszczasz...
nawet jeśli nigdy nie prosiłem, byś został.



Później usłyszałem już tylko pisk opon i głuchy, przeraźliwy dźwięk zderzenia. Zerwałem się na równe nogi i niewiele myśląc, wybiegłem przed dom. To, co zobaczyłem, przeszło moje najczarniejsze podejrzenia.

I w pewnej chwili cały nasz świat upada z gwiazd na ziemię.
nagle, niespodziewanie, nie pytając o pozwolenie.
stajemy się mniejsi, niż ziarenko piasku.
drżąc z przerażenia.

***
Zarzekałam się, że tego nie dodam, cóż... jednak jest, za namową Anii. dziękuję Ci za wszystko. <3
Widzę, że tutaj zaglądacie, za co bardzo dziękuję, jednak będę wdzięczna za komentarze - można zmieszać mnie z błotem, jeśli się nie podoba, albo pochwalić, jeśli się podoba, w co szczerze wątpię, no ale.. (;




piątek, 15 czerwca 2012

1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca - mój świat przestaje istnieć.



1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca -
mój świat przestaje istnieć.

To takie egoistyczne i samolubne, kiedy swoją własną tragedię postrzegamy jako kataklizm, który powinien opanować świat - każdą żyjącą osobę. I dziwimy się, że kiedy wokoł nas rozlega się koszmar, wszystko inne tętni swoim rytmem - ptaki nie przestają śpiewać, wiatr wesoło podmuchuje, a samochody dalej pędzą betonową szosą zupełnie tak, jakby nic się nie stało. I chcemy krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, że to nie tak ma być, że nas boli, kłuje niemiłosiernie, omamia i oszalenia. Chcemy to wszystko jakoś zatrzymać, przywołać ciszę, uśpienie - zaszyć się w swoim własnym bólu na tych kilka chwil, kiedy zatrzyma się świat. Ale życie toczy się bez względu na naszą sytuację. Gdzieś rodzi się dziecko, młoda zakochana para składa miłosne pocałunki na ławce w parku, a dziadek opowiada bajki wnukom, kołysząc sie powolnie w bujanym fotelu. Świat się nie zatrzymuje, choć byśmy nie wiem, jak bardzo się starali - musimy nauczyć się z tym żyć.

***

Ilekroć staram się zapomnieć, rzeczywistość bezwzględnie uderza mnie prosto w twarz. Nawet po latach, przeżytych z myślą, że nie wrócisz, nie potrafię pogodzić się z tym faktem tak, jak należy. Prawda jest taka, że być może nigdy nie będę w stanie zaakceptować Twojej śmierci - tego, że mój bohater, mój brat, który był mi ostoją i opoką, szeptem, uspakajającym, kiedy w pokoju rodziców toczyła się kolejna awantura, odszedł bezpowrotnie. Jeszcze na długo po pogrzebie łudziłam się, niczym małe dziecko, że pewnego dnia, siedząc na werandzie, usłyszę jego kroki - tak, jak wtedy, gdy w wieku nastu lat, wykradał się z domu na długie dni i tylko ja wiedziałam, kiedy spodziewać się jego powrotu. Tylko ja wiedziałam, że zawsze wróci. Nienawidzę tego, jak bezradni jesteśmy wobec śmierci. Nie istnieje siła, która mogłaby nas z niej wyzwolić, nie ma ilości wypłakanych łez, która mogłaby przywrócić życie. To jeden z tych aspektów, kiedy możemy jedynie bezradnie rozłożyć ręce i błagać, by los był dla nas łaskaw i pozwolił szybko pogodzić nam się ze stratą. Mimo upływu lat wciąż jestem tą małą dziewczynką, zachłannie łaknącą miłości, której wraz z odejściem starszego brata, w moim życiu po prostu zabrakło. Wciąż lękam się o każde kolejne jutro, o każdą kolejną chwilę samotności.

Nie wiem, co było, nie wiem, co nastąpi.
Wiem tylko, że Ciebie już nie będzie.

Przekręciłam kluczyk w zamku, zastanawiając się, jak to teraz będzie. Za obszernymi, ciężkimi drzwiami mojego nowego mieszkania, czyhało na mnie nowe życie. Nie pamiętam już, kiedy podjęłam decyzję o przeprowadzce, a tym samym, opuszczeniu domu rodzinnego. Wiedziałam jednak, że jeżeli pozostanę w tym miejscu dłużej, wspomnienia będą mnie bezwzględnie nachodzić, a ja na zawsze utknę w martwym punkcie. Rodzice, w ramach przeprosin za dzieciństwo, w którym nie uczestniczyli i trudne, nastoletnie lata, których również nie byli częścią, postanowili kupić mi dom i finansować wszystkie wydatki - przynajmniej tyle mogli zrobić, zawsze mieli tendencję do załatwiania wszystkich spraw pieniędzmi, których w naszym domu nigdy nie brakowało. Pragnęłam wymazać przyszłość i zacząć wszystko od początku, z czystą kartką. Wielką zmianą było już dla mnie przeniesienie się z małej miejscowości na obrzeżach Anglii do Londynu, który będąc małą dziewczynką, kojarzył mi się z centralnym punktem całego świata. Domek był niewielki, ale przestronny - urządzony nowocześnie i gustownie. Od razu uderzył mnie zapach świeżych kwiatów, które jak się domyśliłam, przyniosła jedna z pracowniczek - służących mojej matki. Zrzuciwszy z siebie deszczową kurtkę, która w miejscu takim, jak to była niezbędnikiem każdego, kto miał zamiar przekraczać próg własnego domu, popędziłam schodami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Tutaj było równie przyjemnie, jak na dole. Pachniało deszczem, którego woń zakradała się natrętnie przez uchylone okno sypialni. Wolnym krokiem obeszłam wszystkie pomieszczenia, znajdujące się w górnej części domu, by zwiedzanie zakończyć na rozległym tarasie, mając pewność, że stanie się on moim faworytem. Stanęłam tuż przy balustradzie i sięgnęłam do kieszeni obcisłych jeansów i wyciągając pogniecioną paczkę papierosów, wysunęłam również zdartą, starą fotografię, która niesiona lekkim porywem wiatru, w końcu upadła tuż pod moimi nogami. Schyliłam się, by ją podnieść i w momencie, kiedy mój wzrok padł na widniejącą na niej, uśmiechniętą twarz, moje serce zamarło. 

Pamiętasz, byliśmy tacy mali, niedoświadczeni, tacy... szczęśliwi? Byłeś pierwszą i jedyną obcą osobą, której ni stąd ni zowąd pozwoliłam stać się częścią mojego małego, tajemniczego światka. Nie drżałam z obawy, że zakłócisz jego spokój, a jedynie żyłam przekonaniem, że wniesiesz do niego radość. Nie myliłam się. Nie wiem, co sprawiło, że postanowiłam Ci bezkreśnie zaufać - może to najłagodniejszy dźwięk Twojego śmiechu, czy zielone tęczówki, w których malowała się miłość i nadzieja. Chociaż nie znam odpowiedzi na tak wiele pytań, nigdy nie zwątpiłam w szczerość Twoich intencji, jak i również nie chciałam pozwolić, byś Ty zwątpił w moje. Pamiętasz, nasze pierwsze wspólne zabawy, tajemnicze bazy, które powstawały ze stert gałęzi i patyków, czy pierścionek, dołączony do gumy do żucia, który podarowałeś mi na nasze `zaręczyny`. I nasza huśtawka - zamykaliśmy oczy, kręcąc się w nieskończoność, a w ustach w mgnieniu oka pojawiał się słodki smak kolorowych landrynek. Tak właśnie, taki smak miało nasze wspólne dzieciństwo. Później nadeszło gimnazjum, kolejnych pięć lat, które utrwalą się w mojej pamięci na zawsze, jako te chwile, dla których warto żyć. I wszystko było sielanką aż do Jego śmierci. Wtedy pojawiła się między nami przepaść nie do przeskoczenia - Ty chciałeś pomóc, przytulić, utwierdzić w przekonaniu, że jesteś, a ja? Cóż, pragnęłam jedynie samotności. I w końcu nasze ostatnie pożegnanie - Jego pogrzeb. Wybacz, że Cię odrzuciłam, że pozwoliłam Ci tak po prostu mnie posłuchać i odejść. Wybacz, że nie potrafiłam być przyjaciółką, na jaką zasłużyłeś, Harry.


Przeżyte chwile nie giną. Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości, by nałożyć się na to, co przeżywamy obecnie.

***
Chyba rzeczywiście trzeba być mną, żeby potrafić już przy drugim wpisie wszystko tak zagmatwać, że staje się zwyczajnie niezrozumiałe dla kogoś, kto nie siedzi w mojej głowie. ;x
Tak, czy inaczej, z dedykacją dla mojej A. <3 - za to, że zawsze, bez względu na to, co pisałam, czytała moje wypociny. I że robi to wciąż, od 4 lat. dziękuję. ;*




środa, 13 czerwca 2012

Prolog.



Prolog.

Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro?


Z pamiętnika Lou.


...Świat nagle skurczył się do rozmiarów ziarenka piasku, stał się niemal dla mnie niezauważalny - sunąłem przez życie jak przez mgłę, na oślep i bez zbędnych emocji. Byłem wypruty z uczuć, za sprawą jednej tylko osoby stałem się zgorzkniały i drętwy. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby moje wyznanie zostało przyjęte z równym zapałem, z jakim zostało przeze mnie wypowiedziane. Było jednak niemal katastroficznie - oczy, które kochałem nade wszystko patrzyły na mnie ze wstrętem, wargi, o których samo wspomnienie doprowadzało mnie do szaleństwa, wypowiadały plugawe słowa w moją stronę. Dłonie - te delikatne, miękkie palce - zacisnęły się nagle, z nienacka na krawędzi pasiastej bluzki, którą miałem wtedy na sobie i nim zdążyłem się zorientować, zostałem brutalnie odepchnięty. Jakbym był najgorszą kreaturą na świecie, robalem, którego należało bezzwłocznie zrównać z powierzchnią ziemii. Opanowało mnie tak ogromna frustracja, że nawet nie poczułem bólu, związanego z silnym uderzeniem o wyłożoną kamieniem elewacyjnym ścianę. Moje `być, albo nie być` wisiało na włosku - musiałem bezzwłocznie działać. Ale co robić, gdy słowa, które układałem latami, wyobrażając sobie, jak to będzie, kiedy wreszcie je wypowiem, zawodzą? Grunt walił mi się pod nogami, czułem coraz silniej wzbierającą się we mnie falę wściekłości, pomieszanej z miłością tak wielką, jakiej nie czułem nigdy wcześniej. Minęła chyba dłuższa chwila, odkąd zostałem odtrącony, bo obiekt moich westchnień stanął nade mną, łypiąc na mnie uporczywie. Nie wiem, kiedy przyszło mi do głowy coś równie głupiego, ale po chwili przycisnąłem swoje usta do tych miękkich i ciepłych warg z takim naporem, jakby zaraz po ich rozłączeniu miał nastąpić koniec świata. I chyba tak się właśnie stało - nastąpił koniec. Koniec mojego świata. Po raz kolejny zostałem odepchnięty - tym razem jednak z większą subtelnością. Po chwili usłyszałem szmer otwieranych drzwi. - Wyjdź stąd, Lou. Wyjdź i nigdy więcej nie waż się tu wracać. To był cios prosto w serce. Od tamtego dnia wszystko obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni, wszystko, w co wierzyłem zostało mi brutalnie odebrane. Wszystkie te lata, podczas których byłem bezgranicznie oddany uczuciu zwanemu miłością, stały się bezwartościowe. Ja sam stałem się bezwartościowy. Bez tego uczucia nie jestem wart złamanego grosza. To było wszystko, co miałem - Twój gromki śmiech, palce błądzące w burzy miękkich włosów, bycie Ci nadzieją i wiarą, opiekowanie się Tobą i ciągłe upewnianie, że nic Ci nie grozi. Zostałem z niczym. Bez Ciebie nie istnieje...

Zaraz po przeczytaniu wpisu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poczuł na ustach przyjemne mrowienie - smak tego pocałunku, który chociaż odebrał mu wszystko, w pamięci zapisał się jako jedna z tych chwil, które pozostają w nas na długo po przeminięciu. Być może nawet na zawsze. Chciał walczyć, długo próbował nie poddać się wypaleniu, ale wszystkie jego plany zawodziły - rozmowy, do których usilnie starał się doprowadzić nigdy nie dochodziły do skutku. W grę nie wchodziły również niby przypadkowe spotkania, czy na oślep wykręcany numer telefonu. Był na straconej pozycji, wszystkie jego próby kończyły się fiaskiem. Najgorszy jednak był fakt, że nie miał do kogo zwrócić się o pomoc, bo osoba, w której ramionach lądował zawsze, gdy coś szło źle, była również osoba, za sprawą której zatracił wiarę w swoją egzystencję.

'cause my echo is the only voice coming back.
shadow is the only friend that I have...

***

Opublikowane za namową Natalii, napisane i wielokrotnie przerabiane również dla Niej - wybacz, brak mi talentu. ;)
Nie wiem, jak to się wszystko potoczy, jestem bardzo zmienna, a przy tym za bardzo krytyczna dla samej siebie, co może zakończyć się pewnego dnia błędem w postaci `nieistniejącego bloga`. Póki co, miłego czytania ( o ile wogóle może takie być ) !