piątek, 15 czerwca 2012

1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca - mój świat przestaje istnieć.



1. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca -
mój świat przestaje istnieć.

To takie egoistyczne i samolubne, kiedy swoją własną tragedię postrzegamy jako kataklizm, który powinien opanować świat - każdą żyjącą osobę. I dziwimy się, że kiedy wokoł nas rozlega się koszmar, wszystko inne tętni swoim rytmem - ptaki nie przestają śpiewać, wiatr wesoło podmuchuje, a samochody dalej pędzą betonową szosą zupełnie tak, jakby nic się nie stało. I chcemy krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, że to nie tak ma być, że nas boli, kłuje niemiłosiernie, omamia i oszalenia. Chcemy to wszystko jakoś zatrzymać, przywołać ciszę, uśpienie - zaszyć się w swoim własnym bólu na tych kilka chwil, kiedy zatrzyma się świat. Ale życie toczy się bez względu na naszą sytuację. Gdzieś rodzi się dziecko, młoda zakochana para składa miłosne pocałunki na ławce w parku, a dziadek opowiada bajki wnukom, kołysząc sie powolnie w bujanym fotelu. Świat się nie zatrzymuje, choć byśmy nie wiem, jak bardzo się starali - musimy nauczyć się z tym żyć.

***

Ilekroć staram się zapomnieć, rzeczywistość bezwzględnie uderza mnie prosto w twarz. Nawet po latach, przeżytych z myślą, że nie wrócisz, nie potrafię pogodzić się z tym faktem tak, jak należy. Prawda jest taka, że być może nigdy nie będę w stanie zaakceptować Twojej śmierci - tego, że mój bohater, mój brat, który był mi ostoją i opoką, szeptem, uspakajającym, kiedy w pokoju rodziców toczyła się kolejna awantura, odszedł bezpowrotnie. Jeszcze na długo po pogrzebie łudziłam się, niczym małe dziecko, że pewnego dnia, siedząc na werandzie, usłyszę jego kroki - tak, jak wtedy, gdy w wieku nastu lat, wykradał się z domu na długie dni i tylko ja wiedziałam, kiedy spodziewać się jego powrotu. Tylko ja wiedziałam, że zawsze wróci. Nienawidzę tego, jak bezradni jesteśmy wobec śmierci. Nie istnieje siła, która mogłaby nas z niej wyzwolić, nie ma ilości wypłakanych łez, która mogłaby przywrócić życie. To jeden z tych aspektów, kiedy możemy jedynie bezradnie rozłożyć ręce i błagać, by los był dla nas łaskaw i pozwolił szybko pogodzić nam się ze stratą. Mimo upływu lat wciąż jestem tą małą dziewczynką, zachłannie łaknącą miłości, której wraz z odejściem starszego brata, w moim życiu po prostu zabrakło. Wciąż lękam się o każde kolejne jutro, o każdą kolejną chwilę samotności.

Nie wiem, co było, nie wiem, co nastąpi.
Wiem tylko, że Ciebie już nie będzie.

Przekręciłam kluczyk w zamku, zastanawiając się, jak to teraz będzie. Za obszernymi, ciężkimi drzwiami mojego nowego mieszkania, czyhało na mnie nowe życie. Nie pamiętam już, kiedy podjęłam decyzję o przeprowadzce, a tym samym, opuszczeniu domu rodzinnego. Wiedziałam jednak, że jeżeli pozostanę w tym miejscu dłużej, wspomnienia będą mnie bezwzględnie nachodzić, a ja na zawsze utknę w martwym punkcie. Rodzice, w ramach przeprosin za dzieciństwo, w którym nie uczestniczyli i trudne, nastoletnie lata, których również nie byli częścią, postanowili kupić mi dom i finansować wszystkie wydatki - przynajmniej tyle mogli zrobić, zawsze mieli tendencję do załatwiania wszystkich spraw pieniędzmi, których w naszym domu nigdy nie brakowało. Pragnęłam wymazać przyszłość i zacząć wszystko od początku, z czystą kartką. Wielką zmianą było już dla mnie przeniesienie się z małej miejscowości na obrzeżach Anglii do Londynu, który będąc małą dziewczynką, kojarzył mi się z centralnym punktem całego świata. Domek był niewielki, ale przestronny - urządzony nowocześnie i gustownie. Od razu uderzył mnie zapach świeżych kwiatów, które jak się domyśliłam, przyniosła jedna z pracowniczek - służących mojej matki. Zrzuciwszy z siebie deszczową kurtkę, która w miejscu takim, jak to była niezbędnikiem każdego, kto miał zamiar przekraczać próg własnego domu, popędziłam schodami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Tutaj było równie przyjemnie, jak na dole. Pachniało deszczem, którego woń zakradała się natrętnie przez uchylone okno sypialni. Wolnym krokiem obeszłam wszystkie pomieszczenia, znajdujące się w górnej części domu, by zwiedzanie zakończyć na rozległym tarasie, mając pewność, że stanie się on moim faworytem. Stanęłam tuż przy balustradzie i sięgnęłam do kieszeni obcisłych jeansów i wyciągając pogniecioną paczkę papierosów, wysunęłam również zdartą, starą fotografię, która niesiona lekkim porywem wiatru, w końcu upadła tuż pod moimi nogami. Schyliłam się, by ją podnieść i w momencie, kiedy mój wzrok padł na widniejącą na niej, uśmiechniętą twarz, moje serce zamarło. 

Pamiętasz, byliśmy tacy mali, niedoświadczeni, tacy... szczęśliwi? Byłeś pierwszą i jedyną obcą osobą, której ni stąd ni zowąd pozwoliłam stać się częścią mojego małego, tajemniczego światka. Nie drżałam z obawy, że zakłócisz jego spokój, a jedynie żyłam przekonaniem, że wniesiesz do niego radość. Nie myliłam się. Nie wiem, co sprawiło, że postanowiłam Ci bezkreśnie zaufać - może to najłagodniejszy dźwięk Twojego śmiechu, czy zielone tęczówki, w których malowała się miłość i nadzieja. Chociaż nie znam odpowiedzi na tak wiele pytań, nigdy nie zwątpiłam w szczerość Twoich intencji, jak i również nie chciałam pozwolić, byś Ty zwątpił w moje. Pamiętasz, nasze pierwsze wspólne zabawy, tajemnicze bazy, które powstawały ze stert gałęzi i patyków, czy pierścionek, dołączony do gumy do żucia, który podarowałeś mi na nasze `zaręczyny`. I nasza huśtawka - zamykaliśmy oczy, kręcąc się w nieskończoność, a w ustach w mgnieniu oka pojawiał się słodki smak kolorowych landrynek. Tak właśnie, taki smak miało nasze wspólne dzieciństwo. Później nadeszło gimnazjum, kolejnych pięć lat, które utrwalą się w mojej pamięci na zawsze, jako te chwile, dla których warto żyć. I wszystko było sielanką aż do Jego śmierci. Wtedy pojawiła się między nami przepaść nie do przeskoczenia - Ty chciałeś pomóc, przytulić, utwierdzić w przekonaniu, że jesteś, a ja? Cóż, pragnęłam jedynie samotności. I w końcu nasze ostatnie pożegnanie - Jego pogrzeb. Wybacz, że Cię odrzuciłam, że pozwoliłam Ci tak po prostu mnie posłuchać i odejść. Wybacz, że nie potrafiłam być przyjaciółką, na jaką zasłużyłeś, Harry.


Przeżyte chwile nie giną. Nie wiemy nigdy, kiedy wypłyną z dalekiej przeszłości, by nałożyć się na to, co przeżywamy obecnie.

***
Chyba rzeczywiście trzeba być mną, żeby potrafić już przy drugim wpisie wszystko tak zagmatwać, że staje się zwyczajnie niezrozumiałe dla kogoś, kto nie siedzi w mojej głowie. ;x
Tak, czy inaczej, z dedykacją dla mojej A. <3 - za to, że zawsze, bez względu na to, co pisałam, czytała moje wypociny. I że robi to wciąż, od 4 lat. dziękuję. ;*




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz