sobota, 7 lipca 2012

3. Nie sądziłem, że bardziej niż nienawidzić, będę chciał Cię mieć.




3. Nie sądziłem, że bardziej, niż nienawidzić, będę chciał Cię mieć.


Zwykle siedziałem przy Rose do późna, czasami nawet, za zgodą szpitalnego personelu, spędzałem przy niej całą noc. Od siedmiu dni niemal nie zmróżyłem oka - byłem całkowicie wypruty z sił, bez życia. Kiedy na krótką chwilę udało mi się zdrzemnąć, mój umysł nachodziły złowrogie wspomnienia wypadku, w którym Lou potrącił Rose tuż pod moim domem. Nie dawały mi one spokoju. Ale czego innego mogłem się spodziewać, zważając na fakt bezustannego przesiadywania w szpitalnej sali? Mrucząc pod nosem, przekręciłem się na niewygodnym, zdecydowanie za twardym fotelu, stojącym tuż przy łóżku Rose, pochylając się nad nią nieco niżej. Była piękna. Doskonała w każdym calu. Mógłbym wpatrywać się w nią godzinami. Zacząłem zastanawiać się, jak to będzie, gdy się obudzi. Nie ucieszy się na mój widok, tego byłem pewien. Wkońcu to mnie odrzuciła tych kilka lat temu i to po części z mojej winy, Lou wyszedł z mojego domu w takim stanie, że niewiele myśląc, mimo niejasności umysłu i łez, uniemożliwiających przejrzyste widzenie, wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie na pełnych obrotach. Czułem się odpowiedzialny za to, co się stało. Tak bardzo chciałbym móc cofnąć czas, tak bardzo chciałbym, żebyśmy mogli spotkać się w innych okolicznościach. Mocniej zacisnąłem palce na jej dłoni, kiedy do moich oczu zaczęły napływać słone krople. Głowa opadła mi na jej klatkę piersiową, zacząłem cicho łkać. Pewnie trwałbym w tej sytuacji przez następnych kilka godzin, dopóki starczyłoby mi łez, aczkolwiek drzwi za mną się otworzyły i zobaczyłem głowę Louisa, nieśmiało się zza nich wychylającego. - Jak się czujesz, Harry? Jak ona się czuje? - Miałem ochotę na niego nawrzeszczeć. Jak śmiał o to pytać po tym, co zrobił? Powstrzymałem się przed tym tylko ze względu na Rose. Nie chciałem, by się obudziła i zastała nas kłócących się nad jej łóżkiem. Odwróciłem się na chwilę w jej stronę, ująłem w rękę jej delikatną, kościstą dłoń, uniosłem sobie do ust i musnąłem delikatnie. Zdecydowany porozmawiać z Louisem, wskazałem mu ręką wyjście i sam powlokłem się za nim na korytarz. Oparł się o ścianę, spuszczając głowę tak, że nie mogłem dojrzeć jego twarzy. Kiedy zacząłem mówić, miałem wrażenie, że dyskutuję z samym sobą. Rzucałem obelgi pod jego adresem, zupełnie tracąc głowę, na co on tylko nieznacznie kiwał głową, nie uraczając mnie żadną odpowiedzią. Byłem wściekły. Nie wiem, co irytowało mnie bardziej - fakt, że kiwnięciami zgadzał się ze wszystkim, co o nim wygadywałem, mimo, że niektóre zwroty wypowiedziałem w napływie emocji i sam zupełnie w nie nie wierzyłem, czy świadomość, że takim tonem zwracam się do osoby, która zawsze, bez względu na moje wybryki, trwała u mojego boku. Chyba złość na samego siebie przejęła nade mną kontrolę. Postanowiłem dać spokój i się wycofać. Obróciłem się na pięcie i już chciałem wrócić spowrotem na salę, kiedy usłyszałem za sobą ciche, lekko zachrypnięte `Harry?`. Cofnąłem się i podszedłem do niego na tyle blisko, że niemal słyszałem bicie jego serca. - Tak? - Bezwolnie uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Serce podskoczyło mi w klatce piersiowej. Miał takie piękne tęczówki. Cała jego twarz, wszystko, każdy detal, było idealne. Chwile ciągnęły się w nieskończoność, odnosiłem wrażenie, że stoimy tam tak, wpatrując się w siebie całą wieczność. - Chyba jednak nie masz mi nic do powiedzenia. Zgadza się, Lou? - Przecząco pokręcił głową i już nawet otworzył usta, by coś powiedzieć, ale coś jednak go powstrzymywało. Strach? Krew buzowała mi w żyłach jak oszalała. Chciałem, żeby to się skończyło. Cały ten koszmar. Pragnąc uniknąć kolejnej fali emocji, udałem się spowrotem tam, gdzie spędziłem ostatnich kilka dni. Do Rose. Do mojej śpiącej Królewny. Myśl, że zostawiłem Lou, bezradnie sterczącego na obskórnym korytarzu niemal doprowadzała mnie do szaleństwa, wiedziałem jednak, że dalsze rozpatrywanie sprawy w takich, a nie innych okolicznościach, donikąd nas nie doprowadzi. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi do sali były otwarte na całą szerokość, a wewnątrz sali panował harmider i rozgardiasz. Dwóch lekarzy i pielęgniarka pochylało się nad łóżkiem dziewczyny, głośno coś między sobą przedyskutowując. Stanąłem w progu i przypatrywałem się chwilę zaistniałej sytuacji, drżąc z przerażenia. Co się, cholera, dzieje? Przebudzenie nastąpiło natychmiast po tym, jak usłyszałem jej cichy, trochę wymuszony szept. - Wody. Dużo wody. Zamarłem. A więc się obudziła. Nagle wstąpiły we mnie wątpliwości. Chciałem się wycofać, uciec, jakgdyby nigdy mnie tam nie było. Mogłem tak zrobić, po prostu, Lou pozostałby jedyną osobą, odpowiedzialną za wypadek, nikt przecież nie miał pojęcia, w jakich okolicznościach do niego doszło. Cholera, byłem takim egoistą. A babcia zawsze powtarzała mi, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. A tego czynu, niewątpliwie, byłem częścią czy tego chciałem, czy nie. Nie zorientowałem się, kiedy wszyscy obecni na sali wpatrywali się we mnie, kiedy sterczałem tam jak głupiec, mrucząc coś pod nosem. - Dobrze się Pan czuje? - Dotarł do mnie głos brodatego lekarza, który bez wątpienia zastanawiał się, czy aby na pewno jestem do końca normalny. - Eee.. chyba tak. - Nie wiem, jak zdołałem to z siebie wydusić. Spojrzałem na Rose. - Harry? Co Ty tutaj robisz? - Niemal zemdlałem z przerażenia. Nie odnajdywałem żadnych słów, którymi mógłbym ją uraczyć. Żadnych. Na szczęście ten sam lekarz, który najwyraźniej stwierdził, że swoją głupotą nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi, wydarł mnie z opresji. - Pani przyjaciel nie opuścił tej sali odkąd została Pani do nas przewieziona po wypadku, który zdarzył się pod Pani domem. - Przymknęła powieki, jakby chciała przypomnieć sobie tamto zdarzenie i po chwili kiwnęła głową, potakując. - Kiedy ja nadal nie rozumiem, co Ty tutaj robisz, Harry. - Chciałem natychmiast do niej podejść i się wytłumaczyć, opowiedzieć o wszystkim, co miało miejsce, o tym, jak obserwowałem ją z okna swojej sypialni, o kłótni z Louisem i wypadku, do którego obaj doprowadziliśmy. Pielęgniarka jednak grzecznie poprosiła mnie o opuszczenie sali, tłumacząc, że moja obecność tego wieczoru będzie po prostu zbędna i bezczelnie wypchnęła mnie za drzwi, mówiąc, że jeśli mam ochotę, mogę wrócić następnego dnia. Nie chciałem na to przystać, nie miałem jednak większego wyboru, ponieważ drzwi trzasnęły z łoskotem tuż pod moim nosem. A więc gdzie miałem się teraz udać? Nie chciałem wracać do pustego domu, który jeszcze całkiem niedawno tętnił życiem. Ściany niemal uginały się pod naporem gromkiego śmiechu, krzyku, czy śpiewu. Uwielbiałem ten czas, który spędzaliśmy razem. Całą naszą piątką. Tak bardzo cieszyłem się, kiedy kupiliśmy ten dom i postanowiliśmy zamieszkać w nim wszyscy razem. Ja, Lou, Zayn, Niall i Liam - tak różni, a jednak tak podobni. Z czasem zaczęły się wyprowadzki. Li zamieszkał z Danielle, Niall i Zayn przenieśli się do nowoczesnego apartamentu w centrum Londynu, pozostawiając mnie i Louisa samych. Nie narzekałem, bo to właśnie jego obecność lubiłem najbardziej. Wspólne nocne maratony filmowe, gotowanie spaghetti, kiedy to prawie zawsze rozgotowywaliśmy makaron tak, że zostawała z niego gęsta masa, czy po prostu te chwile, kiedy siedzieliśmy w salonie, popijając gorzką whiskey i dyskutowaliśmy godzinami. Cholera, tak bardzo nienawidziłem myśli, że to wszystko przeminęło. W taki banalny, błahy sposób daliśmy się wykiwać przez los i odsunąć od siebie. Otrząsnąłem się nieco dopiero, kiedy zasiadłem za kierownicą samochodu, który wcześniej pozostawiłem na szpitalnym parkingu i zacząłem zastanawiać się, gdzie się udać. Bar. Tak, miałem ochotę na drinka. Potrzebowałem tego. Chwilowego zapomnienia, swojego rodzaju ucieczki w postaci procentów alkoholowych, krążących we krwi. Znajdowałem się zaledwie kilka przecznic od `The Old Ship`, pokonałem więc dystans w kilka minut. Pub, jak przystało na sobotni wieczór, przepełniony był ludźmi po same brzegi. Usiadłem przy barze i zamówiłem podwójne whiskey z colą. Barmanka natychmiast podała mi drinka, uśmiechając się do mnie ukradkiem. Znaliśmy się dość dobrze i wiedziałem, że miała ochotę na zwyczajową pogawędkę, pokiwałem jednak głową z dezaprobatą, tłumacząc, że nie mam na to ochoty. Skinęła ze zrozumieniem i zostawiła mnie samego. Uniosłem szklaneczkę z zimnym napojem i przyłożyłem sobie do ust, spijając spory łyk. Tak, tego było mi trzeba. Postanowiłem, że spędzę ten wieczór właśnie w taki sposób - popijąjąc drinki i starając się nie myśleć o jutrzejszym poranku i tym, jak Rose zareaguje na moją opowieść. Najwyraźniej nie było mi to dane. - Miałem przeczucie, że Cię tu zastanę dzisiejszego wieczoru, Harry...

Czujesz, jak pod powieki wciska się rzeczywistość?
Nie zdołasz przed nią uciec.


- Jednakże nie odmówiłeś sobie przyjścia tutaj. - Odparowałem, gwałtownie odwracając się w stronę Lou.
- Posłuchaj, zanim znowu zaczniesz tę swoją reprymendę. - Nachylił się nade mną tak nisko, że Jego oddech muskał moją twarz. - Nie przyszedłem tu, żeby znowu wysłuchiwać tych wszystkich oszczerstw, jasne? - Mówił stanowczo i na tyle donośnie, że głowy niemal wszystkich ludzi, znajdujących się w obrębie kilku metrów od nas, natychmiast odwróciły się w naszą stronę. Lou najwyraźniej także to zauważył, bo bez przyzwolenia z mojej strony, chwycił mnie za rękę i ściągnął z krzesła, lekko popychając w stronę wyjścia. Uregulował rachunek za mojego drinka i cały czas lekko mnie popychając, wyprowadził nas na zewnątrz. Deszcz padał ulewnie na co Louis chyba nie zwrócił większej uwagi, kiedy staliśmy na środku chodnika, a ten cały czas kurczowo trzymał mnie za ramiona, przemawiając z coraz to większą ekscytacją. - .. dobrze, może masz rację, Harry, może nie powinienem był wyznawać Ci co do Ciebie czuję w taki sposób, ale cholera, wolałbyś, żebym Cię okłamywał? To uczucie mnie rujnuje, wierz mi, ale Twoja niewiedza niszczyła mnie jeszcze bardziej. Nie mógłbym normalnie funkcjonować z myślą, że ciągnę za sobą tę tajemnicę. Długo trwało zanim zdobyłem się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć, ale w końcu to zrobiłem. Myślałem, że to docenisz, Hazz, że docenisz moją szczerość i jakoś razem spróbujemy sobie z tym poradzić. Naprawdę musiałeś potraktować mnie tak okrutnie? - Drżałem na całym ciele coraz bardziej z każdym jego słowem. Nagle zdałem sobie sprawę, na jak wielką odwagę się zdobył, stawiając wszystko na jedną kartę - na moje `tak`, albo `nie`. - Czy naprawdę chcesz, żeby to wszystko zakończyło się w taki sposób? Żebyśmy my zakończyli się w taki sposób? - Nie musiał mówić nic więcej. Natychmiast po tych słowach, niczym małe dziecko, uporczywie łaknące matczynego uścisku, ukryłem się w jego ramionach. Płakaliśmy. Oboje. Wiedziałem, że nasz upadek byłby największym upadkiem w historii mojego życia. Byłby jego gorzkim zwieńczeniem. Tak cholernie żałowałem, że wtedy egoizm przejął nade mną kontrolę i potraktowałem go w taki sposób. Co, gdybym to ja był na jego miejscu? Wtuliłem się w niego jeszcze bardziej, tak, że brakowało miejsca na jeden, obcy oddech. Trwaliśmy w tym uścisku jeszcze przez chwilę, po czym Lou delikatnie odsunął mnie od siebie. - Jesteś przemoczony do suchej nitki. Chodźmy do domu, zanim złapie Cię przeziębienie. - Uwielbiałem tę jego troskę, sposób, w jaki zawsze na pierwszym miejscu stawiał moje dobro, zupełnie nie zważając na samego siebie. Potaknąłem i obaj ruszyliśmy przed siebie. Do domu.


***
Zgodnie z normą nie jestem zadowolona, ot co.


1 komentarz:

  1. zgodnie z normą jestem zachwycona. każdym słowem. po prostu. i nie ukrywam przy tym wzruszenia, które przysparza opowiadanie. delikatność wisi w powietrzu. dziękuje.

    OdpowiedzUsuń