poniedziałek, 9 lipca 2012

4. Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.




4. Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.

*Rose*

Otworzyłam oczy. Od razu uderzył mnie drażniący nozdrza swąd i przyćmione światło, przy którym ciężko było nawet mrugać. Gdzie ja, do cholery, jestem? Przekręciłam się ociężale, czując przy tym nieopisany ból w kościach. Rozejrzałam się wokoło. Byłam w szpitalu. Co ja tutaj robię? Nie byłam w stanie przypomnieć sobie okoliczności, w jakich się tutaj znalazłam. Miałam nadzieję, że to tylko przejściowe, że lada moment pamięć wróci.  Wiedziałam przecież o wszystkim innym. Wiedziałam kim jestem i co się dzieje w moim życiu. Dlaczego więc nie pamiętałam właśnie o tym? Poczułam łupanie w tylniej części głowy i nieopisane, przenikliwe pragnienie. Musiałam natychmiast napić się wody. Chciałam krzyknąć, zawołać kogokolwiek, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Czułam się niemal bezradna, kiedy przypomniało mi się, że przy każdym szpitalnym łóżku znajdował się pilot z takim małym, czerwonym przyciskiem, dzięki któremu pacjenci mogli wzywać pomoc medyczną. Ledwie zbierając w sobie siły, osunęłam się na krawędź szpitalnej koji i po omacku odszukałam palcami wspomniany pilot. Po naciśnięciu guziczka odezwała się tylko cisza, pomyślałam więc, że znowu jestem w kropce, bo urządzenie najwyraźniej nie działa. Przesunęłam się spowrotem do poprzedniej pozycji i przymknęłam powieki, zastanawiając się, ile czasu minie, nim ktoś zorientuje się, że się obudziłam. Właśnie, dlaczego byłam sama? Dlaczego nikt nie siedział przy moim łóżku, dlaczego nikogo przy mnie nie było? Myśli przerwali mi lekarze, którzy w jednej chwili, całą zbieraniną, wgramolili się do sali, w której leżałam. Było ich dokładnie dwóch. I jedna pielęgniarka. Od razu pospiesznie podeszli do mojego łóżka, zadając masę pytań, sprawdzając stan mojego zdrowia, podłączając, to znów odłączając aparaturę szpitalną. Ciężko było poprosić o szklankę wody, kiedy oni bezustannie dyskutowali i to naprawdę nieprzyzwoicie głośno. Dopiero w całym tym zamieszaniu przed oczami stanął mi bieg wypadku. Wiedziałam, co się stało, nie miałam natomiast pojęcia, kto mnie potrącił. Czy uciekł? Czy może... Nagle wszyscy się odrócili i zamilkli, a ja poczułam natychmiastową, jednak krótką ulgę. Skupiłam wzrok na punkcie, w który wszyscy wlepiali wzrok i osłupiałam. W progu stał on. Zdziwił mnie fakt, że najpierw zaczęłam się zastanawiać, skąd on się właśćiwie tutaj wziął, aniżeli ekscytować, że wreszcie, po tak długim czasie, moje modlitwy zostały wysłuchane i oto stał przede mną Harry Styles, mój przyjaciel, człowiek, którego porzuciłam kilka lat temu na rzecz tętniącej samotności. Patrzył na mnie tak, jakby właśnie zobaczył ducha. Na jego twarzy malowało się przerażenie, choć nie miałam pojęcia, czym było one spowodowane. Ukradkiem posłałam mu krótki uśmiech, pragnąc, by owa zaistniała między nami krępacja zniknęła. Odpowiedział tym samym. Och, tak bardzo tęskniłam za jego uśmiechem. Sprawiał, że w sekundę cały mój świat, bez względu na moje obecne położenie, przybierał kolorowych barw. Gdyby nie fakt, że poruszanie się sprawiało mi ogromną trudność, pewnie zerwałabym sie na równe nogi i nie pytając o nic, rzuciła mu się w ramiona. Wciąż się w siebie wpatrywaliśmy, jednak tę słodką chwilę przerwał donośny głos lekarza, który najwyraźniej stwierdził, że Harry ma coś z głową, stercząc tam tak bezcelowo. Styles wybąkał coś niezrozumiałego i nawet ruszył się z zamiarem podejścia w moją stronę, kiedy pielęgniarka zatrzymała go i wyprowadziła za drzwi. Byłam zawiedziona. Chciałam, by wrócił, natychmiast, nie miałam ochoty czekać ani chwili dłużej. Czekałam już przecież tyle lat. Prawdę mówiąc wielokrotnie zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś uda nam się spotkać i jeśli tak, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie spodziewałam się, że miejscem przebiegu akcji będzie szpital, a ja będę pacjentką, którą odwiedzi Harry. Zdecydowanie nie tak wyglądało to w moich wyobrażeniach. Niestety, jak to wyobrażenia, zazwyczaj są mylne. Życie biegnie swoim torem, a my podążamy za nim, mogąc jedynie akceptować, lub walczyć z tym, co nam ofiaruje. Czy jutro przyjdziesz, Harry? 

*Louis*

Z sennego koszmaru wyrwała mnie dłoń Harrego, czule błądząca po moim policzku i jego cichy, lekko zachrypnięty głos, bezustannie powstarzający ` Już w porządku, Lou, to tylko sen`. Tylko sen? Snem było najwyraźniej moje obecne położenie. Ja i Harry, budzący się wspólnie, ramię w ramię w jego sypialni. Czy to tylko wyobraźnia? Energicznie uniosłem rękę ku górze, pragnąc jak najszybciej pochwycić dłoń Loczka i tym samym upewnić się, że to nie sen, lecz jawa. Odetchnąłem z ulgą, kiedy poczułem pod palcami aksamit jego skóry. Uśmiechnąłem się ukradkiem, kiedy po raz kolejny szepcząc słowa uspokojenia, skierowane w moim kierunku, nie przestawałam kreślić przeźroczytych szlaczków na mojej twarzy. Pierwszy raz to ja poczułem się tak, jakgdyby to on miał obowiązek opiekowania się mną, a nie na odwrót. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie. Przysięgam, że mógłbym tak w nieskończoność. Z nim u mojego boku mógłbym wszystko. - Musiało śnić Ci się coś naprawdę paskudnego, Lou. Wierciłeś się i darłeś w niebo-głosy. - Uwielbiałem jego poranny głos. Paskudny sen? Oni chcieli mi Cię zabrać, Harry. Chcieli mi Cię wyrwać, trzymałem Cię z całych sił, ale w końcu jeden z nich szarpnął Cię tak mocno, że puściłem Twoją dłoń. - Najwyraźniej nic poważnego, bo prawdę mówiąc, nic z tego nie pamiętam. - Nie wiem, dlaczego skłamałem. Może chciałem udawać, że tamtej pamiętnej nocy nic się nie wydarzyło, a moje uczucia względem niego nigdy nie wyszły na jaw. Byliśmy przyjaciółmi, prawda? Tylko przyjaciółmi. - Przygotuję dla nas śniadanie, co Ty na to? Na pewno jesteś strasznie głodny, zawsze z samego rana wciskasz w siebie połowę zawartości lodówki. - Usiadłem na brzegu łóżka, kładąc bose stopy na zimnej, zakurzonej podłodze. Najprawdopodobniej nikt od dawna nie robił tutaj porządków, pomyślałem i zdecydowałem, że zaraz po tym, jak wspólnie z Harrym zjemy śniadanie, pojadę do domu Nialla i Zayna, u których obecnie pomieszkiwałem i zabiorę swoje rzeczy, a później doprowadzę ten dom do jego prawowitego stanu. Moje rozmyślenia przerwał jednak głos Harrego, który usiadł tuż obok mnie, wciągając na nogi wymięte, trochę zabrudzone jeansy. - To bardzo miłe z Twojej strony, Loueh, ale niestety, powinienem już jechać do szpitala. - W jednej chwili zdałem sobie sprawę, że fakt odbudowy przyjaźni z Hazzą nie przekreślał wypadku, w którym niestety, ucierpiała niewinna osoba. Gdyby okoliczności były inne z pewnością ogarnęłoby mnie wzburzenie, tak bardzo chciałem spędzić ten dzień z Harrym. Nie zamierzałem jednak jeszcze bardziej komplikować spraw między nami, a tymbardziej, jego relacji z Rose. Wkońcu to ja byłem winien wszystkiemu, co się stało. Właściwie chyba sam powinienem ją odwiedzić, naprawdę by wypadało, żeby poznała swojego oprawcę. Tylko jak miałbym się w stosunku do niej zachować? Przeprosić, to pewne. Zdecydowałem, że następnego dnia, jak tylko trochę oswoję się z tą myślą, poproszę Harrego, żeby mnie do niej zaprowadził, a przy okazji, dodał trochę otuchy, kiedy stanę z nią twarzą w twarz. Kiedy tak rozmyślałem, zdałem sobie sprawę, że Harreh dziwnie mi się przypatruje. Stanowszy nade mną, lustrował mnie z góry na dół, a na jego twarzy malował się zabawny grymas. - Czyżbyś znowu myślał o niebieskich migdałach, Lou? - Prychnąłem, kręcąc głową.  - Raczej o tym, że chyba powinienem spotkać się z tą... No wiesz. - Skinął głową, posyłając mi nienaganny. - Myślę, że to świetny pomysł. Może pojechalibyśmy tam razem jutro z samego rana? Poinformuję ją o Twojej wizycie. Oczywiście, jeżeli wogóle będzie chciała ze mną rozmawiać. - W zabawnym geście zmarszczył brwi, a kąciki jego ust opadły. - Jeśli pojawisz się u niej w tym stroju na pewno od razu wyrzuci Cię na zbity pysk. - Obaj zachichotaliśmy cicho, a Harreh obrócił się wokół własnej osi, zatrzymał i dokładnie przyjrzał swojej garderobie. - Rzeczywiście, nie wyglądam za schludnie. - Odparował, parskając głośnym, chaotycznym śmiechem. - Należałoby zacząć od prysznica. Strojem zajmę się później. - Powiedział i zniknął za drzwiami łazienki.

*Harry*

W nienagganym stroju i nieco mniej doskonałym nastroju minąłem próg szpitala i omijając recepcję, ruszyłem schodami na drugie piętro. Skręciłem korytarzem w prawą stronę i już po chwili znalazłem się pod drzwami z wymalowanym na biało numerem 51. Byłem niebotycznie zdenerwowany, ale jednocześnie w pełni gotowy stawić czoła temu wszystkiemu, co musiało zostać opowiedziane. Pukając uprzednio, chwyciłem za klamkę i lekko popchnąłem skrzypiące drzwi. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Rose siedziała oparta o stos białych poduszek i coś czytała. - Miałam nadzieję, że przyjdziesz, Harry. - Powiedziała, nie odrywając wzroku od lektury. Skinąłem głową, zastanawiając się, skąd wiedziała, że to właśnie ja. Odezwała się natychmiast, jakby czytała mi w myślach. - Najwyraźniej już zapomniałeś, że dźwięk Twoich kroków rozpoznałabym wszędzie. Tak, jak Jimmiego. Wierz mi, ta umiejętność zachowała się we mnie wraz z biegiem czasu. - Odłożyła książke i odwróciwszy się w moją stronę, poklepała dłonią miejsce tuż obok siebie, najwyraźniej zachęcając mnie tym, bym usiadł. Nie wahałem sie ani chwili i zająłem miejsce obok niej. Ku mojemu zdumieniu, niemal natychmiast sięgnęła po moją dłoń i zaczęła delikatnie gładzić jej zewnętrzną stronę opuszkami chudych palców. Przybierając niewinny wyraz twarzy, spod czarnych, długich rzęs, rzuciła mi błękitne spojrzenie, pełne dziecięcej ufności. - Tęskniłam za Tobą, Harry. Każdego pojedyńczego dnia modliłam się, by los jeszcze raz połączył nasze drogi. - Uśmiechnęła się nieśmiało. Odwdzięczyłem sie tym samym, szeroko rozpostarłem ramiona i nie chcąc jej w żaden sposób zranić, delikatnie zagarnąłem ją w uścisku. Nadal pachniała dokładnie tak, jak pamiętałem - latem i słodkim snem. - Wiesz... to przeze mnie się tutaj znalazłaś. - Powiedziałem natychmiast po tym, jak oderwałem ją od siebie. - Ja i Lou, to znaczy mój przyjaciel, trochę się pokłóciliśmy, po czym on, zupełnie zdezorientowany i zapłakany, wybiegł z naszego domu i wsiadł za kierownicę. Niewiele myśląc ruszył na pełnych obrotach i wtedy to się stało. - Wyrzuciłem to z siebie na jednym oddechu, cały czas skupiając wzrok na jej twarzy. Nie odczytałem na niej jednak żadnych emocji. Byłem przerażony. - Ale... jakto, to oznacza, że mieszkacie niedaleko? Zostałam potrącona tuż pod swoim domem, a .. - Nagle zamilkła i spojrzała na mnie wyczekująco. Wziąłem głęboki oddech i wytłumaczyłem wszystko jeszcze raz, od początku, starając się pochwycić wszystkie szczegóły. Również to, jak wypatrywałem jej z okna. Kiedy skończyłem, zapadła między nami ciążaca cisza. Siedziała niemal nieruchomo, głęboko sie nad czymś zastanawiając. Po chwili wtórnie skupiła swój wzrok na mnie i potwierdzająco kiwając głową, powiedziała - To wina wszystkich nas po trochu. Ja najwyraźniej zapomniałam, że nie mieszkam już w Leicester, a w Londynie łatwo wpaść pod samochód nawet pod własnym domem. - Na jej usta wkradł się szeroki uśmiech. - Ty i twój przyjaciel, Lou, o ile dobrze pamiętam, wogóle się tym nie przejmujcie. Ze mną wszystko w porządku, najwyraźniej miałam wielkie szczęście. Podwójne. - Puściła oczko w moją stronę, na co oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Kiwnięciem głowy poprosiłem, by nieco się odsunęła, a sam wgramoliłem się obok niej. Tak strasznie chciałem być teraz blisko. Po omacku odnalazłem jej dłoń i szybko splątałem ze swoją, kiedy tylko poczułem gładkość jej skóry. Oparła głowę na moim ramieniu, a po moim ciele natychmiast rozlała się fala gorąca. - Mam nadzieję, że będziemy mieli szansę nadrobić stracony czas. - Szepnąłem, po czym zamknąłem oczy, pragnąc całkowicie zatracić się w owej, pięknej chwili.


 I can’t stop these feelings melting through and I’d give away a thousand days just to have another one with you.

*
O zazdrości...

Wszystko pozornie zdawało się układać w przejrzystą całość. Odkąd Rose opuściła szpital dni mijały beztrosko i bez zbędnych komplikacji. Mnóstwo czasu spędzała z Lou, co jak się domyślałem, było jego pokutą za wypadek. Z czasem zrozumiałem, że jej towarzystwo zaczęło jednak zwyczajnie mu sprzyjać i każdą wolną chwilę poświęcał właśnie jej. Zabierał ją na długie spacery, zakupy, czy popołudniowe lody, często zapominając mnie o tym poinformować, nie wspominając nawet o zaproszeniu, które graniczyło niemal z cudem. Co chciał mi tym udowodnić? Chciał, żebym za nim zatęsknił, zrozumiał, jak bardzo niezbędna mi jest jego obecność? Jeśli tak, to całkiem nieźle mu to wychodziło. Nie tylko ogarnęła mnie ciążąca tęsknota za nami, ale wręcz dusząca zazdrość. Czułem się przez niego zaniedbany i odrzucony. Stałem się niewolnikiem myśli o nich. O tym, co mogli robić, podczas gdy ja zagryzałem wargi z niepokoju. Na początku nawet cieszyłem się, że Lou powoli zrzucał ciężar miłości do mnie, w pewnym jednak momencie zdałem sobie sprawę, że brakuje mi tego jego namolnego wręcz wkradania się w moją codzienność. Aż wkońcu zadałem sobie podstawowe pytanie: dlaczego, cholera, bardziej dręczył mnie fakt, że to właśnie Lou się ode mnie odsunął, niż świadomość, że bezwstydnie odsuwał mnie od Rose? Byłem skołowany, jak nigdy dotąd.

*
Kwestia pocałunku...

Lekko chwiejnym krokiem przemierzyłem wysokie schody, starając się przy tym nie stracić równowagi i nie upaść. Chciałem niepostrzeżenie zakraść się do swojej sypialni, lecz drewniana podłoga, jak na złość, skrzypiała cicho przy każdym moim kroku. Mocniej chwyciłem się poręczy, pragnąc utrzymać ciężar ciała w pionie. Obyłoby się bez zbędnych komplikacji, gdyby nie fakt, że przekraczając próg pokoju, odbiłem się o futrynę i z głuchym łomotem upadłem na podłogę. Lou natychmiast pojawił się w drzwiach. - Co ty, do cholery, wyprawiasz, Hazz? - Nachylił się i wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać. Byłem jednak zbyt przepełniony dumą i zbyt pijany, by po nią sięgnąć. Zebrałem się w sobie i podniosłem, starając się przy tym nie zachwiać. Chyba wyglądałem, jakbym miał zaraz zasalutować, bo Lou zachichotał ukradkiem, kiedy prężyłem się przed nim, usilnie starając się utrzymać w pionie. - Gdzie byłeś? - Gdzie byłem? Naprawdę mnie o to pytasz, Louis? Och, wiesz, ostatnio rzadko Cię to interesuje. Miałem ochotę wyrzucić z siebie wszystko to, co tak cholernie mnie irytowało, zamiast tego postanowiłem jednak nieco ubarwić moje życie towarzyskie i nakłamałem mu prosto w oczy. - W pubie. Z dziewczyną. Jest naprawdę gorąca. Piliśmy, o tak, naprawdę sporo piliśmy. A potem jak oszaleni całowaliśmy się w jakimś ciemnym zaułku. - Wyparowałem, uśmiechając się przy tym tak, jakbym miał nierówno pod sufitem. No i jak się teraz czujesz, co? Ja, Harry Styles, utarłem Ci nosa. Już teraz nie jest tak zabawnie, jak podczas tych Twoich ekscytujących spacerków z Rose. Na pewno nie! - I co, dobrze całuje? Powiedz mi, Harry, czy była naprawdę dobra? - Energicznie pokiwałem głową, cały czas głupawo wyginając usta. Lou zbliżył się do mnie tak, że jego oddech omotał moją twarz. - A więc to były najlepsze pocałunki, jakie do tej pory Ci się przytrafiły, zgadza się? - Głos chyba ugrzązł mi w gardle, bo tylko bezustannie machałem łbem, nie wysilając się na jakąkolwiek odpowiedź. - To oznacza, że najwyraźniej nie miałeś jeszcze okazji spróbować tego. - Zadarł  głowę  i pocałował mnie delikatnie w kąciki ust. Natychmiast rozchyliłem wargi, na co odpowiedział głębokim, ognistym pocałunkiem. Dłońmi smyrał mnie po karku, przywołując tym samym drżenie na całym moim ciele. Objąłem go w pasie, przyciągając do siebie jak najbliżej.  Wyginałem się, stopniowo pochłaniany przez czar, sączący się z każdego dotknięcia naszych ust. Każda komórka zdawała się teraz pulsować. Przygryzał moje wargi, a ja pieściłem dłońmi jego brązowe, jedwabiście miękkie włosy. Czułem na sobie przyjemny ciężar jego ciała, kiedy przyparł mnie do ściany i jeszcze dosadniej wpił się w moje usta. Nieprzytomnie zwarliśmy się w cichym skowycie, a pocałunki budzące gorączkę, przedzierały się pomiędzy chłodną rzeczywistością, prowadząc mnie ku zgubie.

I wtedy pomyślałem o Rose...


Torn between two lovers, feeling like a fool, loving both of you is breaking all the rules.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz